Słońce tkwiło do połowy za horyzontem
Ostatnie oddechy wroga przysłaniał całun nocy
Wielu mężnych wojów nie doczekało świtu
Lecz wicher furii zagłuszał płacz nad zabitymi braćmi
Szalejący w nas gniew prowadził nas do bitwy
Karmił się strachem wroga, poił jego przedśmiertnym wyciem
Cóż to za widok wspaniały w blasku księżyca spowity
Taką to śmierć okropną niedrugom naszym przynosimy
Noc się zachłysnęła wroga krwią przelaną
Łuna na niebie rozbłysła, to kościoły i domy się palą
Wicher niósł pieśń o walce przez lasy bory i gaje
O męstwie dumnych Pogan, o triumfie rodzimej wiary
My zrodzeni na tej ziemi ojców naszych krainie
My synowie Swantewita bronić będziem święte stanice
Niosły te słowa do boju lud nasz zbrojny i dziki
Pod osłoną matki nocy słychać głośne okrzyki
I nienawiść w sercach grzmiała gdy wici do wojny wzywały
Gdy chrześcijańska zaraza skaziła ojczysty dom nasz wspaniały
Miecze i topory w ich rękach pieśń śmierci grały
Wśród tych co krzyżem naznaczeni trwogę i śmierć zasiały
"Działo się to w roku 1037, gdy wrogi i obcy nam porządek
chrześcijański burzył i niszczył rodzimą wiarę pogańską,
gdy zdradziecka władza klasy panującej i kościoła
wyzyskiwała chłopów i ludność niewolną.
Działo się to w roku 1037, w czasie mężnego zrywu walki
o utraconą dumę Pogan.
Po upływie przeszło tysiąca lat echa tamtych wspomnień rodzą się
na nowo. Te same nadzieje i przymierza płoną w naszych sercach.
Walka się jeszcze nie skończyła..."