WWO - W.D.C.S.D. Kończy Lyrics

[]
refren ( x2 ):
Wszystko dobre, co się dobrze kończy, wszystko złe, co się kończy źle, co za dzień... ( Jędker )
Mój styl życia słowiański nie zachodni, w Warszawie upał, będzie ze czterdzieści stopni słońce, duże natężenie korków, do tego widok bromb z twarzami potworków. Omijam je wkurwiony od wtorku, żaden ruch intratny się nie trafił. Tym się nie będę martwił, o kurwa! Dzwoni telefon, pewnie długobiorcy, w tym czasie trąbi jakiś typ z twarzą dozorcy, bo uważa jak ma furę i się spieszy to jest lepszy? A ja to pieprzę. Po zebrze, druga strona ulicy: kaleka żebrze, nie mówiąc dalej o czerstwówie w metrze, wychodze stamtąd na powierzchnie, wreszcie, wreszcie... Co za dzień? A może temat bezsprzeczny? Okular przeciwsłoneczny zakładam, idę dalej przed siebie bez namysłu, nie postradałem jeszcze zmysłów, tak powiadam. Na przystani siadam na moment, dzwoni do mnie ziomek. Widzę list gończy a brakuje rozpiski, w rozmowie przeszkadzają mi piski fury jakiegoś wariata, układa się historia, bo myśląc co dalej robię przypominam sobie, że byłem umówiony i znowu wkórwiony, cały dzień nie może być stracony, nie.

refren

( Kosi )
Feralnie już w niedziele nocne wyjście w teren, nie zwieńczone panele, krótki sen nowy dzień i od rana na chaosie działam, ruszam bez śniadania szybkim krokiem, prawie doganiam 708, szofer drzwi zamknął mi przed nosem. Kłopot dla mnie? Owszem taryfa kosztuje krocie ja nie śmierdzę groszem, czekam naście minut, potem już w samolocie ścisk, zajęty każdy fotel, typ śmierdzi potem- gorąc dziś, chce mi się pić, wszystko to pół biedy, w myślach klnę, spóźnię się jak nic a wtedy sam na tym stracę. Południe tymczasem zastanawiam się Wilsona idąc placem -23 lata za pasem, może powinienem mieć żonę stałą pracę, własny wóz? O literach myślę już, sięgam po markera kurwa wylał tusz. Co za dzień? Co i rusz pech mnie spotyka, jest pospieszna bryka, wrogie spojrzenia Warszawiaków specyfika, teraz chmielną pomykam obok atlantika, czuję skuna znajomych spotykam, szybki buch... dzięki styka. Podleczy mnie zapieta, w kieszeni ostatnia moneta, byłem pewien, że to pięć a to jeden zeta, nie przejmuje się, przemierzam deptak... Wtem -policja. Dopadli mnie bandą, danych dyktando, wiskando, choć wiem, że nic nie znajdą i tak wkurwiam się, jedyne co cieszy mnie -tager w tle JWP, co to znaczy wiesz? Jeśli nie -dowiedz się.

refren (x2)

( Sokół )
Najedzony do syta, w kieszeni flota w grubych plikach, obok Master, Visa, AmEx, nie pytaj, bo to sen. Jaki sens ma więc to co mówię? Sam wiesz, obok Z3 BMW... Czekaj, czy to nie ta sztuka w środku siedzi z reklamy Palmersa, przecież widzę ją codziennie, kiedy mijam Supersam... I budzę się, zapadam w chwilową próżnie, niechętnie się podnoszę i obracam żaluzje. Za oknem biura, centrum, samochody, instytucje, spieszący się przechodnie próbujący się nie bać w kraju gdzie na 1 banknot przypada czterech, co chcą go zajebać. Alarmy bez przerwy, winda się zacięła między parterem a pierwszym, nerwy, chyba gdzieś zgubiłem klucz do Gerdy. Ostatnie blachy dwie, gorąco, pić się chce -automat z colą, sami wiecie, że czasami się pierdolą. Zeżarł mi monetę, dostał kopa, już myślałem, że wypadnie mi sześciopak... Co za niefart mnie dopadł -psy... Spisywanie, wczuci w swe zadanie jak na ekranie. Co się jeszcze stanie, co za dzień? Narzekanie nic tu nie da, wiem. Obok mnie typek nie zrobił sekwencji, ja idę przecież bez złych intencji. Jak u Mor W.A. ironia losu sił nie szczędzi, zawzięta, bo gdybym szedł sprzątnąć prezydenta, to byłoby spokojnie tak jak w święta. Wbitka do tramwaju, ledwo drzwi się zamknęły -kanar. Nie przyciąłem, choć ta japa jest mi znana. Przez pierwsze trzy pytania olewam chama, później światła i wybitka -awaryjne otwierania- kocioł jak w dziecięcych czasach. Przy pasach -saluto- znów władza. W czym ja im kurwom przeszkadzam? Droga jeszcze długa, zajaram szluga -ostatni... Ledwo zapaliłem, zgadnij co -najstarszy z patentów- mój dyliżans, już wyjechał zza zakrętu. Wbitka, na przedzie jak zwykle dom starców, powoli się przeciskam na tyły pojazdu. Na przegubie zajebiste dwie turystki. Jedna się nachyla tak że widać jej cycki, druga siedzi rozkraczona pokazując wszystkim na zakrętach jaką ma bieliznę, uśmiechnięta, omawia jakiś biznes, widać, że lubi fitness. Ja zerkam na ulicę, korki jak zwykle, stoję chyba już godzinę. Na następnym przystanku się zawinę. Koleżkę wydzwoniłem z którym się umówiłem, wtedy głosowa poczta pożera mi ostatni kredyt... Zębów zgrzyt. Co to za czarna seria? Tylko spokojnie, wkurwia mnie już jap galeria... O, ktoś dzwoni do mnie... Padła mi bateria.
This lyrics has been read 770 times.